KONTAKT   I   REKLAMA   I   O NAS   I   NEWSLETTER   I   PRENUMERATA
Wtorek, 16 kwietnia, 2024   I   11:04:40 AM EST   I   Bernarda, Biruty, Erwina
  1. Home
  2. >
  3. Not Used_ŚWIĄTECZNE REFLEKSJE

Na morzu życia - 12 Niedziela Zwykła, 06.25.2006

25 czerwca, 2006

Naraz zerwał się gwałtowny wicher. Fale biły w łódź, tak że łódź się już napełniła. On zaś spał w tyle łodzi na wezgłowiu. Zbudzili Go i powiedzieli do Niego: „Nauczycielu nic Cię nie obchodzi, że giniemy?\". On wstał, rozkazał wichrowi i rzekł do jeziora: „Milcz, ucisz się\". Wicher uspokoił się i nastała głęboka cisza. Mk 4, 37-39

Życie często jest porównywane do żeglowania na morzu. Znamy port, z którego wypłynęliśmy, znamy także- może mniej precyzyjnie- port, do którego zdążamy. Nieprzewidywalna jest droga zamknięta między tymi portami. Pokonujemy w wyznaczonym czasie rozległe przestrzenie morskie. Morze czasami jest spokojne, lekkie kołysanie pozwala radować się mijającymi dniami, innym razem trzeba się zmagać z falami, które wdzierają się na pokład, a jeszcze innym razem fale przekraczają nasze siły i zostaje tylko wołanie o ratunek.
   
Apostołowie są bezradni wobec szalejącego żywiołu. Wołanie o ratunek kierują do Jezusa, dlatego nie trafia ono w próżnię i nie pozostaje bez odpowiedzi. Na słowa Jezusa: „Milcz, ucisz się" wicher uspokoił się i nastała głęboka cisza. Zdumieni apostołowie pytają jeden drugiego: „Kim właściwie On jest, że nawet wicher i jezioro są mu posłuszne". Było to poniekąd pytanie retoryczne. Widzieli oni nie jeden raz nadzwyczajną moc Jezusa i wiedzieli z Jego słów, że jest to moc Syna Bożego. Doświadczenie na wzburzonym jeziorze było źródłem umocnienia wiary apostołów i pełniejszego zrozumieniem swego powołania.
   
Gdy nasze dni płyną spokojnie nie pytamy, dlaczego tak się dzieje. Uważamy, że tak powinno być. Nie da się jednak uniknąć życiowych burz. Jedne przezwyciężamy własnymi siłami. Gdy przychodzą bardziej gwałtowne wołamy o pomoc. Wyciągają się wtedy przyjazne, ludzkie dłonie. Jesteśmy uratowani. Bywają także fale tak ogromne, że nawet przyjazna, ludzka dłoń opada bezradnie. Zostaje wtedy wołanie do Wszechpotężnej Istoty; z tego wołania, zawsze rodzi się owoc, którego smaku może nawet nie przeczuwamy.
   
John Newton był synem kapitana statku. W wieku 8 lat umiera mu matka, po czym ojciec zabiera go ze sobą na statek. Młody chłopiec uczy się marynarskiego życia. W wieku 17 lat buntuje się przeciw ojcu, opuszcza jego statek i prowadzi awanturniczy styl życiu. Następnie zaciąga się na statek przewożący niewolników z Afryki do Ameryki. W bardzo krótkim czasie został kapitanem tego statku. Los niewolników był mu obojętny; nie zastanawiał się czy to jest dobre czy złe, najważniejsze były pieniądze, które zarabiał na tej transakcji.
   
Jedna noc odmieniła jego dotychczasowe życie. Na pełnym morzu zaskoczył ich sztorm. Olbrzymie fale rzucały statkiem jak łupiną orzecha. Wszystkich ogarnęła trwoga. John padł na kolana i zaczął się modlić tymi słowami: „Boże, jeśli ocalisz mnie, przyrzekam być twoim niewolnikiem na zawsze”. Bóg wysłuchał jego prośby. Statek ocalał. Po dopłynięciu do lądu John Newtom porzucił handel niewolnikami. Później rozpoczął studia, a po ich ukończeniu został pastorem w maleńkim kościółku w Anglii. Zasłynął jako sławny mówca i autor wielu pieśni. Jedna z tych pieśni mówi o jego nawróceniu.

„Zdumiewająca łaska! jak słodko brzmi,
Ocaliła rozbitka takiego jak ja!
Byłem zgubiony, a teraz odnalazłem się-
Byłem ślepy, a teraz widzę.....
Przez wiele niebezpieczeństw, trudów i zasadzek
Przeszedłem;
Ta łaska zawróciła mnie z drogi błędu,
I teraz prowadzi mnie do domu".
   
Jak apostołowie, skierował swe wołanie do Boga. Bóg wyciągnął pomocną dłoń i z burzy życiowej zrodził się owoc. Uratowanie statku, czy nawet życia Newtona nie było najważniejsze; to przecież i tak wcześniej czy później przeminie. Owocem tej burzy było przylgnięcie do Boga i piękno życia duchowego, które rodzi się z tej relacji. To piękno czyni świat bardziej przyjaznym i ludzkim a życiu ludzkiemu nadaje najgłębszy sens i nadprzyrodzony wymiar.
   
Doświadczymy w życiu wielu burz. Umiejętność ich przyjmowania zawsze przynosi dobry owoc. Najczęściej radzimy sobie z nimi sami. Owocem jest mądrość życiowa, silny charakter. Czasem burza przekracza nasze siły i przywołujemy przyjaciela. Po wspólnych przejściach rodzi się piękno ludzkiej przyjaźni. Bywają jednak burze nieuniknione, jak np. śmierć, które przekraczają ludzkie siły. Zostaje wtedy wołanie do Tego, który wyciągnął swoją rękę do zalęknionych apostołów. Rodzi się wtedy owoc zbawiającej przyjaźni z Bogiem.

Ks. Ryszard Koper