KONTAKT   I   REKLAMA   I   O NAS   I   NEWSLETTER   I   PRENUMERATA
Czwartek, 25 kwietnia, 2024   I   01:14:08 PM EST   I   Jarosława, Marka, Wiki
  1. Home
  2. >
  3. WIADOMOŚCI
  4. >
  5. Polska

Kwestia Honoru - rozmowa z dr. Wiesławą Kozielewską-Trzaską, bratanicą i córką chrzestną Jana Karskiego

Patryk Małecki     27 listopada, 2015

(...) Zarzucano mu (Karskiemu) brak "patriotyzmu”, kiedy mówił, że jest Amerykaninem polskiego pochodzenia i kiedy podkreślał dumę ze swej amerykańskości. Kłuła w oczy jego krytyka polskiego antysemityzmu. Był za bardzo nonkonformistyczny i niezależny. Nagle po medalu od Obamy, przyszło komuś do głowy, ile można Karskim ugrać w świecie... (fragment z wywiadu)

- Pani doktor, jest Pani bratanicą i córką chrzestną bohatera Polski, Stanów Zjednoczonych i Izraela Jana Karskiego, który przyszedł na świat jako Kozielewski. Mija niemal cztery lata Pani walki o pamięć, honor i godność swego wielkiego stryja. Nie czuje się Pani zmęczona?

- Odnoszę wrażenie, że wiele osób, które dorwały się do "upamiętniania” Jana Karskiego, uzurpujących sobie monopol na prezentowanie "wizji” na jego temat, bardzo liczy na moje zmęczenie. Bardzo widoczne było to z kadencji poprzedniego prezydenta Polski. Używając zaś słów świętego Jana Pawła II, "ducha nie gaszę:. Ja się nie zmęczę. W kwestii honoru nie może być o tym mowy. Mnie honor nie męczy.

- Jakie są obszary tych nadziei na Pani "zmęczenie”?

- Podstawową kwestią pozostaje próba wybudowania publicznego wrażenia, że Jan Karski nie pozostawił żadnej rodziny i jest potrzeba wyłonienia się jakiejś "rodziny zastępczej”. Mimo pełnej świadomości naszego istnienia! Wiedziała o nas współpracująca z polską ambasadą w Waszyngtonie polonijna organizacja zajmująca sie „upamiętnianiem Jana Karskiego” i jej szefowa, która otrzymała z muzeum w Łodzi nazwiska i dane kontaktowe trzech osób z rodziny. Ambasada wiedziała o nas także z innych źródeł. Jednak to właśnie z tym "zastępstwem”, a nie rodziną Jana Karskiego, konsultowano sprawy związane z amerykańskim Prezydenckim Medalem Wolności. I tych ludzi, a nie rodzinę zaproszono na wręczanie odznaczenia w Białym Domu.


Prof. Jan Karski ze swoją bratanicą i córką chrzestną dr. Jadwigą Kozielewską-Trzaską. Fot. Archiwum Rodzinne Kozielewskich

Zapewne Amerykanie w ogóle nie byli poinformowani o rodzinie Jana Karskiego. O tym, że jakaś "rodzina zastępcza” wybiera się do Waszyngtonu, a nasza rodzina nie istnieje, dowiedziałam się oglądając wiadomości w TVN. Udało mi się dodzwonić do pana dyrektora Grzegorza Miecugowa i zaprotestowałam przeciwko tej mistyfikacji. Był zdziwiony. Okazuje się, że fakt naszego istnienia był zatajany także przed mediami. Mówimy o co najmniej pięćdziesięciu członkach rodziny, w tym o 102-letniej Jadwidze Lenoch-Bukowskiej, siostrze stryjecznej i 90-letniej Edwardzie Natkańskiej, siostrze ciotecznej.

- Mleko się rozlało...

- Tak. Zaczęły do mnie telefonować redakcje, stacje radiowe i telewizyjne. Medal stryja odbierał natomiast pan Adam Rotfeld. Zapewne też bez wiedzy na temat istnienia rodziny Jana Karskiego. Potem order przejęło MSZ i przetrzymywało na sobie tylko znanej "podstawie” prawnej.

- Pani natomiast zaprotestowała w liście do prezydenta Bronisława Komorowskiego.

– Tak było. W odpowiedzi otrzymałam zaproszenie do Pałacu Prezydenckiego na bankiet z okazji 11 Listopada, gdzie rozmawiałam zarówno z panem Bronisławem Komorowskim, jak też z panem Radosławem Sikorskim, który w obecności swojej matki, która mu towarzyszyła, dał mi słowo honoru, że MSZ nie miało pojęcia o istnieniu rodziny, dlatego też została pominięta w całej procedurze nieświadomie i bez złej woli, a także zapewnił, że medal trafi zgodnie z wolą rodziny do Gabinetu Jana Karskiego w Muzeum Miasta Łodzi. Miejsca, gdzie stryj za życia aktem notarialnym darowizny przekazał swoje najcenniejsze memorabilia, w tym Order Orła Białego i Order Virtuti Militari. Pan Sikorski zdawał się być całą sytuacją skonfudowany i przepraszał mnie za nią.

- Uwierzyła Pani?

- Tak. Jeżeli ktoś mówi przy własnej matce, kobiecie która mogłaby być jego matką takie słowa, wierzyć trzeba. Poza tym w kręgu polskiej tradycji, honor to jest honor. Jeżeli ktos go przywołuje trzeba to traktować z całą powagą.

- Czy nadal Pani wierzy w tę wersję?

- Nie. Musiałoby to oznaczać, że zarówno organizacja ściśle kooperująca z MSZ, jak i ambasada w Waszyngtonie ukrywały fakt istnienia rodziny przed szefem dyplomacji.

- Po Pani spotkaniu z ministrem medal jednak do Łodzi nie trafił?

– Nie. Został wywieziony z powrotem do USA i tam miał być pokazywany na wystawach objazdowych aż do 100. rocznicy urodzin Jana Karskiego. Znów wszystko bez wiedzy i zgody rodziny. Znów o wszystkim dowiedziałam się z mediów. Zaprotestowałem ponownie w liście do prezydenta RP.

Otrzymałam wyjaśnienie wiceministra spraw zagranicznych, pana Pomianowskiego, że im się zdawało, że ja się zgadzam na taką trasę objazdową, że wysłali do mnie jakiś list w tej sprawie, ale on nigdy nie został... wysłany, więc ukarali służbowo urzędnika. Skoro rodzina nie chce, to oni medal sprowadzą do Polski. Zostałam wprowadzona w klimat jak z Mrożka.

- Ale medal wrócił...

- Wrócił, ale dalej MSZ nie chciało wypełnić woli rodziny i przekazać medalu do Łodzi. Poskutkowało dopiero ostateczne przedsądowe wezwanie do wydania rzeczy przygotowane przez prawnika rodziny, a doręczone panu Radosławowi Sikorskiemu. Wysłannik z MSZ przywiózł medal stryja do Muzeum Miasta Łodzi i tam pozostawił, na krótko przed rocznicą śmierci Jana Karskiego, 13 lipca 2013 roku.

- Czyli już wtedy rodzina mogła go przekazać notarialnie do Gabinetu Jana Karskiego?

– Ależ skąd! MSZ zawarło tajne porozumienie z muzeum o... depozycie medalu. Z dokumentu wynikało, że rodzina nie ma tytułu do odznaczenia. Czyli, że MSZ w każdej chwili może zabrać medal z powrotem i robić z nim co zechce.


Doktor Wieława Kozielewska podczas wykładu o swoim wielki stryju i ojcu chrzestnym Janie Karskim. Fot. Archiwum Rodziny Kozielewskich

- Pani się na to zgodziła?

- Przede wszystkim muzeum nie chciało pokazać mi ich porozumienia z MSZ, używając argumentu, że jest tajne (czy poufne), mimo że rodzina pozostawała stroną zarówno jako spadkobiercy ustawowi oraz z mocy ustawy o odznaczeniach, gdzie czarno na białym jest napisane, że przyznany pośmiertnie order przekazywany jest najbliższej żyjącej rodzinie, a ta nim dysponuje. Nie chciało też zawrzeć z nami notarialnego aktu darowizny, którym przekazalibyśmy medal do Gabinetu. Tak jak Jan Karski - swoje odznaczenia.

- Dlaczego nie chcieli notarialnego aktu?

- Przez prawie rok prowadzona była ze mną jałowa korespondencja skrzętnie omijająca kwestie notarialne, a ujawnienie porozumienia z MSZ odmawiane. Wszystko okazało się jasne na trzy tygodnie przed kwietniowymi obchodami w Łodzi rocznicy mego stryja. Dostaliśmy wreszcie ten tajny dokument i ze zdumieniem stwierdziliśmy, że MSZ uważa się faktycznie za "posiadacza”, a medal trafia do muzeum tylko jako "depozyt”, a rodzina praktycznie nie ma tytułu do odznaczenia.

Zrozumieliśmy, że dlatego właśnie muzeum nie chciało podpisać z nami notarialnego dokumentu darowizny, a jedynie jakieś porozumienie, bez konsekwencji prawnych, jakie rodzi akt notarialny. Oni po prostu uważali, tak jak MSZ, że rodzina nie ma prawa darować notarialnie medalu, który do niej należy z mocy prawa.

- I co teraz?

- Sprawą zajmują się prawnicy. Dotąd uważaliśmy, że skoro MSZ uważa, iż medal jest "ich”, będzie musiało wykazać przed sądem, na jakiej podstawie prawnej przejęło odznaczenie oraz czy i jak poinformowało stronę amerykańską o istnieniu rodziny pośmiertnie odznaczanego. Rozwiązania tego unikaliśmy jednak licząc na rozsądek i opamiętanie ekipy, która sytuację wyprodukowała. To nie nastąpiło. Coś się jednak zmieniło i mamy nadzieję, że w obecnych warunkach da się wszystko po ludzku rozwiązać.

- Rodzina Kozielewskich oburzona była także próbą zdjęcia Janowi Karskiemu nagrobka w Waszyngtonie.

- Janowi Karskiemu i jego żonie Poli Nireńskiej-Karskiej. Znowu dowiedziałam się z mediów, że jacyś ludzie bez rodzinnego związku z moim stryjem ustalili, że zdemontują pomnik nagrobny, jaki sam sobie wystawił i wystawią jakiś inny ze swoją "opowieścią” o Janie Karskim i jego karykaturalną podobizną. Dowiedziałem się także w Internecie, że pan Sikorski zamierza za to zapłacić z pieniędzy państwowych.

- Skąd się Pani dowiedziała?

- Z mediów. Jakieś dwa tygodnie po rozmowie ze mną w Pałacu Prezydenckim, pan Sikorski pojawiła się na grobie mego Stryja i jego żony w Waszyngtonie. Podziękował grupie polonusów za inicjatywę zdejmowania nagrobka i zapewnił, że MSZ im w tym pomoże. Wątpliwości co do istnienia rodziny minister wtedy już nie mógł mieć najmniejszych... Z kim innym jednak umawiał się na „poprawianie” nagrobka, który sama za swego życia przygotował żonie i sobie Jana Karski.
Oczywiście zaprotestowałam. "Komitet” pomnikowy dał sobie spokój.

- Domagała się Pani także podawania prawdziwej daty urodzin swego ojca chrzestnego.

- Oczywiście, że tak! Sprawa była wielokrotnie przez niego samego wyjaśniana. Urodził się w Dzień Świętego Jana, 24 czerwca 1914 roku. Łódź była wtedy w zaborze rosyjskim, władze carskie narzuciły nakaz wystawiania dokumentów kościelnych po rosyjsku. 8 sierpnia do księdza kanonika Szmidla, proboszcza parafii Podwyższenia Świętego Krzyża, przybyli Kozielewscy ochrzcić synka.

Matka po sakramencie udała się z dzieckiem do domu, a ojciec ze świadkami pozostali w refektarzu, gdzie gościli się z proboszczem i wikarym. Praktyka była taka, że dane dziecka, jego rodziców i chrzestnych podawano po polsku na kartce, a wikary przepisywał to do ksiąg po rosyjsku. W takim języku przynosił metrykę. Zapewne doszło do omyłki pisarskiej w notacji rzymskiej. Zamiast VI, dokonujący wpisu "dostrzegł” IV i po rosyjsku zapisał "april”. Kozielewscy zorientowali się po jakimś czasie, ale nie zawracali głowy księdzu. Omyłki w datach urodzin były zresztą wtedy nagminne.

Pod wyjeździe z Łodzi w dokumentach osobistych Janek Kozielewski własnoręcznie pisał: "24 czerwca 1914 roku”. Tak też miał w dokumentach dyplomatycznych. M.in. w życiorysie i ankiecie personalnej po francusku na użytek praktyki zagranicznej. Takich odręcznie pisanych dokumentów jest przynajmniej sześć. Jest też nieprawdopodobieństwem, żeby w paszporcie, z którym jechał na praktykę, miał inną datę niż podawaną w dokumentach wypełnianych na ten sam wyjazd.

"Utrwalacze” pamięci stryja upierają się przy "ruskiej” dacie kwietniowej, a czerwcową po polsku i francusku - pisaną przez samego zainteresowanego - ignorują. Tak jak istnienie rodziny czy istniejący nagrobek. I co? Mam na to pozwalać?

- Była też próba "lobbingu” na Kapitolu, aby 24 kwietnia ustanowił Dniem Jana Karskiego.

- To kolejne kuriozum. Trzej senatorowie USA: Durbin, Kirk i Menendez zostali "natchnięci” do oddania hołdu Janowi Karskiemu, ale z podaniem im nieprawdziwej daty i niepoinformowaniem ich o innej jej wersji. Dowiedziawszy się, napisałam do senatorów list i pokazałam skany dokumentów.

Zresztą sami łatwo sprawdzili też datę w dostępnych źródłach. Z pomysłu ustanawiania Dnia Jana Karskiego Senat USA po prostu się wycofał. Współpracownik jednego z senatorów wyraził zdumienie poziomem takiego lobbingu i próbą "zadekretowania” swojej wersji daty przez... Senat Stanów Zjednoczonych.

Okazało się, że i w tym "temacie” Polacy są zdolni do wszystkiego. Amerykanie mają zaś kolejny przykład "Polish Joke” (polskiego kawału).

- W uzasadnieniu uchwały Senatu RP, też "niewidzialna ręka” wstawiła 24 kwietnia?

- Owszem, próbowała... Musiałam prostować to w liście do marszałka Senatu. Ostatecznie data "wyleciała”.

- Na kwietniowe obchody z Łodzi zmieniona została także aranżacja Gabinetu Jana Karskiego, urządzonego według jego ścisłych wskazówek, jego meblami, obrazami i memorabiliami. Miał to być jego "dom” i był przez lata. Czy Rodzina coś wiedziała o szykowanych zmianach? Czy ktoś z wami konsultował to "poprawianie” po Karskim?

- Tradycyjnie - nie. Muzeum zignorowało przede wszystkim prawa autora scenariusza działającego ściśle według wskazówek Jana Karskiego. Sprawa znajdzie zapewne finał sądowy. Nowa aranżacja jest dużo gorsza od poprzedniej. Burzy koncepcję domowego charakteru pokoju i niszczy klimat, jaki Jan Karski chciał przekazać.

Powstawiano jakieś wielkie fotogramy i urządzenia audiowizualne pozbawiające ekspozycję domowego i osobistego charakteru. To nie jest pokój, w którym siedziałam ze stryjem i wspominałam... Sam pewnie tego też by nie zaakceptował.

- Jest Pani także sceptyczna wobec upamiętniania Jana Karskiego tzw. ławeczkami.

- Oczywiście! Jest to typ narracji historycznej i estetycznej jak najdalszy poglądom stryja. Za życia odrzucił dwa pomysły pomnikowego uwieczniania go. Uporczywe powielenia tego samego pomysłu "ławeczkowego” o trudnych do odkrycia walorach artystycznych nie służy powadze pamięci Jana Karskiego. Dlatego odmówiłam zaproszeniu pani prezydent Hanny Gronkiewicz-Waltz do udziału w odsłanianiu kolejnej, pochodzącej z tej samej odlewni, ławeczki numer "ileś-tam” w Warszawie.

- Jak Pani myśli, co stoi za tą... grą w Karskiego z taką determinacją?

- Przez całe lata Jan Karski był w Polsce "nierozpoznawalny”. Był przedstawicielem emigracji niepodległościowej innego typu niż na przykład Jan Nowak-Jeziorański. Zachowywał zawsze własne zdanie, niezależnie od kosztów, jakie ponosił. Kiedy nie poparł Lecha Wałęsy podczas wyborów w drugiej prezydenckiej kadencji, przepuszczono na niego wściekłą nagonkę. Historia pokazała jednak, że się nie pomylił. Rozumiał dobrze, że czym innym jest być przywódcą ruchu związkowego, a czym innym głową państwa.

Zarzucano mu brak "patriotyzmu”, kiedy mówił, że jest Amerykaninem polskiego pochodzenia i kiedy podkreślał dumę ze swej amerykańskości. Kłuła w oczy jego krytyka polskiego antysemityzmu. Był za bardzo nonkonformistyczny i niezależny.
Nagle po medalu od Obamy, przyszło komuś do głowy, ile można Karskim ugrać w świecie. I ten scenariusz jest realizowany. Także ze szkodą dla prawdy. Próbuje się przesadnie eksponować polskość Karskiego, marginalizując fakt, że w Ameryce spędził dwukrotnie więcej czasu swego życia i tam zbudował całą swoją karierę. Jest to jakieś "odbieranie” go Ameryce, na co się pewnie w grobie przewraca. Niewiele można się także dowiedzieć na temat jego związków z Żydami, poza tym, że byli częścią jego wojennego raportu.

Byłam dosłownie zdumiona, jak w liście przysłanym mi przez wiceministra spraw zagranicznych pana Pomianowskiego przeczytałam, że Polska ma misję przypominania o Karskim całemu światu, w tym Ameryce. Podczas, kiedy to właśnie w USA został doceniony o wiele wcześniej niż w Polsce. Podobnie, jak o wiele wcześniej uhonorowano go w Izraelu.
Po prostu ktoś wymyślił, że przy pomocy stryja można będzie można prowadzić jakąś własną politykę „poprawiania” wizerunku obecnej Polski.

To już nie jest gra w... Karskiego. Myślę, że jest komuś bardzo potrzebny do wyszukiwania sobie zajęcia i zatrudnienia, stąd ta determinacja, o którą pan pyta.

- Rok 2014 był Rokiem Jana Karskiego uchwalony przez Sejm RP. Jak go obchodziła go rodzina bohatera?

- Przede wszystkim robiliśmy to w prawdziwej dacie urodzin 24 czerwca br. W Lublinie na Konferencji "Jan Karski. Misja kompletna”, podczas której mój stryj pokazany został, jakim był naprawdę, skąd się wziął i dokąd zaszedł. Nie podzielam historycznej „narracji” pod tytułem „Jan Karski. Niedokończona misja”. Tej opcji umysłowej, ku naszemu zdumieniu, przychylał się tez Bronisław Komorowski. Jan Karski swoją misję wojenną wypełnił dokładnie, od A do Z. Więcej zrobić nie mógł i nie był w stanie. To była misja spełniona i kompletna. To ówcześni przywódcy zachodni z misją Karskiego nie zrobili nic. To oni jej nie dokończyli, a nie on. Jeżeli ktoś tego nie rozumie, sam wystawia sobie świadectwo. To tak - z góry przepraszam za porównanie - jakby powiedzieć, że misję „niedokończoną” czy „daremną” prowadził Jezus Chrystus, bo nie wydała ona natychmiastowych rezultatów.

- Samo ogłoszenie w grudniu 2013 roku, kolejnego jako Roku Jana Karskiego też było dla Pani specyficznym doświadczeniem...

- Wraz z Edwardą Natkańską zostałyśmy zaproszone do Sejmu na przyjęcie przez posłów uchwały o Roku Jana Karskiego, jako reprezentantki rodziny. Zrobiła to w imieniu pani marszałek Ewy Kopacz, przewdnicząca sejmowej komisji kultury pani Iwona Śledzińska-Katarasińska. Jechałyśmy w śnieżycę z Gdańska i Łodzi. Zanocowałyśmy w hotelu. Miałyśmy stawić się na Wiejskiej o 11:15. Termin głosowania przesunięto o półtorej godziny wcześniej, ale nas już na czas nie powiadomiono. Mogłyśmy tylko... pocałować klamkę. W ramach rekompensaty zaproponowano nam... zwiedzanie Sejmu. Po prostu z nas zakpiono i poniżono.

- Zwróciła się Pani do prezydenta Bronisława Komorowskiego o pośmiertne uhonorowanie Jana Karskiego nominacja do stopnia generała brygady? Dlaczego?

- Jeżeli polityka pamięci narodowej w zakresie pośmiertnych nominacji generalskich przewiduje je m.in. dla niższych oficerów NSZ, pozwoliłam sobie sądzić, że Jan Karski zasłużył sobie na to samo, jako oficer Wojska Polskiego o innej drodze kariery lecz zasługach bez cienia wątpliwości nie mniejszych. Wystąpienie Bronisław Komorowski otrzymał na początku lutego 2014 r. Nadeszła odpowiedź pani dyrektor Kancelarii Prezydenta, że Jan Karski spełnia wszelkie kryteria i taka nominacja byłaby nawet zwieńczenie Roku Karskiego. Ale… o awans musi zawnioskować do głowy państwa, minister obrony. Napisałem zatem do pana Siemoniaka. Odpowiedzi nie otrzymałam nigdy. Z prasy dowiedziałam się, że rzecznik MON, referując pogląd ministra oznajmił, iż pośmiertne mominacje generalskie należne są tym, co zginęli podczas wojny lub po wojnie w związku z działalnościa na rzecz demokracji i suwerenności. Na tydzień przed Świętm Wojska Polskiego, MON dopisał do rozporządzenia o nominacjach generalskich artykuł blokujący możliwość awansową bohatera. Karski miał po prostu pecha, bo przeżył... Nie mam nawet siły tego komentować.

- Sprawa znalazła szerokie odbicie, między innymi w Sejmie…

- Złożona zostały w tej sprawie chyba trzy lub cztery interepelacje posleskie. Dwukrotnie gorzkie słowa padały z sejmowej mównicy na posiedzeniach plenarnych parlamentu. Poza tym grupa posłów zwróciła się do pana Siemoniaka o ponowne przeanalizowanie swych pogladów. Podobno nie był przekonany czy Jana Karski był.... żołnierzem. Zarówno pan Siemoniak jak i pan Komorowski pozostali nieugięci. Weszli do historii, jako ci, którzy… nie dali Karskiemu.

- Broni Pani jednak nie składa.

- Ani w sprawie amerykańskiego medalu zagarniętego rodzinie, ani w sprawie nominacji generalskiej, najpierw potwierdzonej jako możliwa, a potem zablokowanej. Desperacko w to zaangażowanym notablom mogę przypomnieć stare polskie przysłowie: „Dłużej klasztora, niż przeora…”

- Nowy prezydent RP zaprosił rodzinę i Towarzystwo Jana Karskiego już na początku urzędowania…

Rodzina nasza i Towarzystwo Jana Karskiego zostały zaproszone przez prezydenta Andrzeja Dudę i złożyły wizytę w Pałacu Prezydenckim. To było bardzo wzruszające, pełne zrozumienia i szacunku spotkanie, które na pewno wyda dobre owoce.

Rozmawiał: Patryk Małecki


Pierwszym miejscem, gdzie trafił pierwszy tom trylogii biograficznej bohatera "Jan Karski. Jedno życie" był grób Bohatera na waszygtońskim cmentarzu Góry Oliwnej. Widoczny w tle nagrobek miał być zdjęty wbrew rodzinie i zastąpiony jakimś innym za pieniądze MSZ. Pomysł dr. Kozielewska zablokowała. Fot. Towarzystwo Jana Karskiego

jan karski jedno zycie waldemar piasecki